Arizona - part 1

No to zaczynamy najpiękniejszą część naszej podróży po Stanach!
Wylądowaliśmy w Phoenix, od razu uderzyło nas gorąco - w ciągu dnia było 37-38 stopni, ale na szczęście wilgotność niemal zerowa, więc w cieniu dało się wytrzymać. Ja byłam wręcz spragniona upału. Wschodnie i centralne stany są dużo większe od zachodnich i północno-zachodnich i tutaj dało się odczuć ogromne odległości. Patrząc na mapę, wydawało się, że jesteśmy blisko centrum miasta, w rzeczywistości było to kilka kilometrów. Dlatego pierwszego wieczoru wybraliśmy się tylko do supermarketu nieopodal na lekką kolację, a z pokoju mogliśmy obserwować piękny zachód słońca. To prawda, że niebo jest cudowne w Arizonie - w dzień intensywnie niebieskie, podczas zachodu ma wszystkie barwy od zółtego i czerwonego po granat, a w nocy można podziwiać gwiazdy.


Drugiego dnia odebraliśmy samochód. Miał być niewielki suv, a trafił nam się monster z 8 siedzeniami - GMC Acadia. I tak nie jest to ogromne auto jak na amerykańskie warunki, ale dla nas to był lekki szok. Jeżeli chodzi o komfort jazdy to był super, mocny silnik i dużo miejsca w środku. 


Prosto z wypożyczalni pojechaliśmy do Walmartu. Ponieważ wzięliśmy tylko bagaż podręczny, dokupiliśmy trochę podstawowych ubrań i kosmetyków oraz zapas wszelkich płynów, o których trzeba pamiętać przy takim upale. Planowaliśmy zakup nawigacji, ale koleżanka powiedziała nam o aplikacji Here WeGo - sprawdziła się bez zarzutu, nawet w trybie offline.
Na lunch wybraliśmy fast food - o ile pamiętam, był to Charleys Philly Steaks. Tam zjadłam jedne z najlepszych frytek z dodatkiem sera chedar i chrupiącego bekonu. Nie chcę wiedzieć, ile to ma kalorii, ale było pyszne 😉


Ponieważ nie mieliśmy zbyt dużo czasu i popołudniu było gorąco, rozejrzeliśmy się tylko po okolicy. Niesamowicie podoba mi się tamtejszy krajobraz - suchy i niedostępny, kaktusy czują się tam dobrze, natomiast palmy są mizerne.




Na zachód słońca wybraliśmy się poza miasto, wysiedliśmy z samochodu i biegiem do niego wróciliśmy, ponieważ nieco dalej zauważyłam kojota. 




Z jednej strony żałuję, że nie zobaczyliśmy nic konkretnego  w Phoenix, ale z drugiej strony - był to najmniej ciekawy punkt w Arizonie i warto było zachować dzień na coś innego.
Następny przystanek - Prescott i najstarsze rodeo.

Komentarze

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Popularne posty